Najnowsze wpisy


paź 31 2007 Przestrzeń Horyzontu Szpary
Komentarze (1)

Wraz z milczeniem pojawia się napięcie, a z nim niepokój. Stale powiększający swój areał ugór czasu tylko karmi ten stan podsycany jednocześnie ziejącym brakiem czegokolwiek, na czym można by zahaczyć choćby wątłą nić oczekiwania.
Ta przedłużająca się cisza łapie cię za gardło oburącz: zarówno jej przyczynę jak i skutek odbierasz negatywnie. Jest równie spontaniczna jak wszystko to, co ją poprzedzało, a ty przez to dalszy jesteś od spokoju ducha.
Mimo, że burza przed ciszą nie mogła przynieść zniszczeń (choć perwersyjną przyjemnością było obserwować, jak ugina gałęzie i marszczy toń), sama jej obecność była sygnałem.
Zastanawiałeś się, przed czym ostrzega sygnał, który mówi, ze nic złego się nie może stać. Czym jest ten sygnał? O czym świadczy jego obecność? Potrzeba. Brak, który nie zostanie wypełniony, gdyż pozostaje poza granicami zawartości, którą akceptujesz. Skąd więc tak wyraźna jego świadomość, uczestnictwo w jego manifestacjach, wyklejanie jego nieistniejących ścian ilustracjami jego niemożliwego spełnienia? Brak, który nie jest brakiem. Cisza, która aż huczy od nadmiaru dźwięków. Sygnał, który nic nie sygnalizuje a jest tak jaskrawy. Rzeczywistość zawarta we framudze fantazmatu, który skupił na sobie Wasza uwagę i Was samych na sobie, poza słowami, poza ciałem, poza zasadą rzeczywistości.
Ruch w jakąkolwiek stronę jest wyraźnie przez ciebie odczuwalny i notowany – czy przez Nią też? Kto wykonał go pierwszy i w jakim kierunku? Poczucie ambiwalencji. Nie akceptujesz tego, co się może zdarzyć...raczej nie akceptujesz zawartości odczytywanej z treści braku. Z kolei łatwo godzisz się, że ten brak istnieje i oddziaływuje w sposób dla ciebie atrakcyjny.
Na styku zawartości i braku pojawiła się niewielka szczelina oświetlana wyraźnie przez wpadające między framugami okna fantazmatu światło ciekawości i pragnienia. I bezradności.

tyyt   
paź 24 2007 Otwory i Płyny
Komentarze (1)

To spotkanie nie różniło się niczym szczególnym od wcześniejszych – rozpoczęte z tradycyjnym spóźnieniem, poprawianiem włosów i dotykaniem nerwowymi palcami szyi. Te niespokojne ruchy przerodziły się z wolna w niepokój psychoruchowy, głos zaś uległ wyraźnie obniżeniu i zchropowaciał; stał się szybki, dobywany na płytkim oddechu, często się urywał.
Ta zmiana wyraźnie cię ożywiła - zacząłeś bacznie przyglądać się swojej rozmówczyni. Wyglądała jak dziewczynka, która zobaczyła coś nieprzeznaczonego dla jej niewinnych oczu; cos zakazanego przez cenzurę stojącą na straży departamentu ds. ochrony nieskazitelności autorytetu, któremu bezkrytycznie ufała w otulinie przeświadczenia o jego wyjątkowości. Było to też coś, co ją przerażało nie na tyle jednak, by nie pozostawić mimochodem ziarenka ciekawości. Czy to była scena pierwotna? Nie opisywała wprost tego, co zobaczyła. Z pewnością nie pamiętała detali, które zbytnio kalałyby jej wizerunek tego, komu była oddana. Znała ogólny klimat zdarzenia, zapachy i odgłosy oraz swoją ekscytację i lęk.
Szczegóły zacząłeś dostrzegać w jej rozszerzonych źrenicach i drżeniu ciała. Wszystkie jej zmysły w tych chwilach przeniosły się w tamto miejsce i czas nadając kodowana retransmisję zdarzeń wprost w twoje wytężone uszy oraz skupione oczy. Czułeś ten zapach ciepła kłębiącego się jak nasączona potem i krochmalem wata dotykająca ciała w sposób obszerny, choć nie nazbyt głęboki. Była tez nić lawendy i starach mebli, coś na kształt zapachu starej gazety i roztopionego laku. Widziałeś dużo cienia o różnym nasileniu intensywności – od bladosrebrzystego do sadzoczarnego. Były to poruszające się leniwie, ale bez ustanku kształty, którym towarzyszył szelest, syk, szum. Przypominało to dźwięk wydawany przez poruszane wiatrem suche trzciny; także rodzaj jakiegoś głuchego dudnienia... raczej jakby dochodzącego wspak.
Ciekawie przedstawiała się powierzchnia utkana z tego samego koloru i materii, co poruszające się kształty. Była jednak ona bardziej stateczna i zdyscyplinowana – miała swój cel i wyraźnie zdawała się go realizować. Poruszała się jak płyn o dwóch barwach - w warstwie dolnej czarny, zaś przy powierzchni srebrzysty. Były miejsca, w których zmieniała się jego struktura – zdawał zapadać się w sobie; zmniejszać i znikać, by po krótkiej chwili pojawić się w innym miejscu lub w... kilku innych jednocześnie. Poruszał się wówczas w różnych tempach, co szybko było ujarzmiane w jednym falującym rytmie zwiększającym swą dynamikę aż po kolejną atrofię i wynurzenie w nowej odsłonie.
Z ekscytacją obserwowałeś to misterium. Dostrzegając wyraźną powtarzalność zwracać zacząłeś uwagę na miejsca, w których delikatnie zmieniały się kolory i znikał płyn. Był to rodzaj delikatnych zagłębień czy zapadlisk pokrytych cieniem i powidokiem wlewającej się weń substancji. Całość przedstawiała się tak, jakby to nie płyn wlewał się w otwór, lecz raczej otwór opadał na płyn, ten zaś szybko reagował wchodząc z nim w alians, którego efektem było przemieszczenie w inne miejsce, czas i formę, gdzie cały proces się powtarzał. Wszystko to wraz z dźwiękami, barwami i zapachami tworzyło niesamowite zjawisko, od którego nie sposób było oderwać uwagi. Całe ciało i psychika, wszystkie zmysły brały w tym udział przykute magnetyzmem ciekawości i stuporem przerażenia.
Wszystko to widziałeś w jej oczach i wyrazie twarzy; słyszałeś w tonie głosu i drżeniu warg. Praktycznie nie słuchałeś jej słów, gdyż zdawały się całkowicie zbyteczne. To, co wyrażała swoją postawą wystarczało w zupełności, zaś ty zbyt pochłonięty próbą zrozumienia, opisu i interpretacji nie byłeś gotowy na nic więcej.
Gdy drzwi się zamknęły a w pokoju pociemniało wokół twojej samotnej sylwetki, poczułeś miękkość i wilgoć. Ściany lekko zafalowały dezorientując twoje zmysły. Koncert sceny pierwotnej nie przebrzmiał. Poruszona struna nadal brzmiała, lecz teraz to ty stałeś się jej pudłem rezonansowym.

tyyt   
paź 10 2007 Piękno Podmyte Gnojem
Komentarze (0)

...jak mawiał Rafał ze zdrobnionym żołnierzem w nazwisku. Zastanawiające, że w tym czasie przychodzi ci on na myśl z wizją na oklep dosiadanej świni biegnącej do miejsca pracy swego jeźdźca. A czas ten dziwny. Sacrum miesza się z profanum tworząc ludyczny koktajl, chyba nawet gazowany, bo tłuszcza wielce podniecona i ...nawiedzona. Jakby inna. Inna. Nie opuszcza cię jednak myśl, iż to zjawisko sezonowe, przez zgon nestora wzbudzone i im gwałtownie i masowo się manifestujące, tym szybciej i równie masowo wygaśnie., jak to z czymś, co w otoczeniu a nie w swoim wnętrzu mające swe źródło. Nie słuchano go jak mówił, któż więc będzie jego słowa pamiętał, gdy jest już poza?

Czy wiec także prawda podszyta łajnem kłamstwa, w którym się co rusz tapla i co uda jej się z niego wyjść, to znów się nim zbruka. Bo kłamstwo łatwiejsze a wokół wielu zbrukanych, utaplanych, skalanych. Miewasz czasem wrażenie że jest tego tak wiele i w tak powszechnym wydaniu, że staje się to normą i standardem, a sam stanowisz mniejszość i tylko twój idealizm i stałość w poglądach pozwalają tobie balansować jak najdalej od tej trzęsącej się, brunatno-bulgotnej breji. I chyba też starasz się balansować z tymi, których zbrukania, tej skazy gnoju starasz się niedostrzegać, choć trudno długo udawać, że nie widzi się tego, co nazbyt wyraziste. Więc powoli przyznajesz, ze tak rzeczy mają się w stosunku do Tej, którą długo uważałeś za bliską. Długo pragnąłeś niedostrzegać może nie tyle jej skazy, co możliwości jej zasklepienia przez czas i Twoją pamięć. Ze swoim niskim wzrostem, małym biustem i przeciętną urodą stanowiła mimo to ciekawy i atrakcyjny obiekt, chyba głównie dlatego, iż ją idealizowałeś i obdarzałeś przymiotami, których obecności tak naprawdę nigdy nie zdradzała. Ty lubiłeś w niej tę bliskość i bezpośredniość oraz nonszalancko odkrywane miejsca, które ukradkiem zwiedzałeś korzystając z jej naiwnej pewności, że w Twojej obecności może być bezpieczna – tylko raz interweniowała, choć mimo, że inicjatywa należała do Ciebie, to ona wzięła jej odium na siebie. Nie była raczej świadoma rozmiarów, jakie zajmowała w Twojej świadomości i czym dla Ciebie byłą. Czy gdyby wiedziała, sprawy potoczyłyby się inaczej? Spotkania, choć różne w swojej częstotliwości, coraz częściej zdradzały w niej te skazę, co w końcu musiało cię zmęczyć szczególnie, gdy poczułeś to na sobie. Zapiekło i zabolało. Szeroko odchyliła się kotara idealizacji i w tym momencie postanowiłeś być boleśnie szczery. Za szczery. Nie zrozumiał wówczas, nie przyjęła do wiadomości Twoich słów i dotąd nie rozumie. Pozostały bagaż między Wami jest już tylko z dnia na dzień obracającym się w ruinę stelażem już chyba całkowicie pozbawionym wnętrza, wcześniejszego wypełnienia i dawnych treści. Smutno oglądać te pustki, bo to przez wgląd na przeszłość, także jej obraz w zwierciadle Twojej idealizacji oraz soczewkę Twego fantazmatu...piękna pustka. Smutny negatyw Waszej wspólnej, choć osobno przeżywanej przeszłości. Teraz awers mogłaby stanowić jedynie nieszczególna i raczej brzydka treść, a tego mieć nie chcesz. Z dala od skazy i tego, co bruka, choć to jest tuz obok. Im słodsze łajno kłamstwa, tym trudniejsza prawda przed oczami. Naga prawda. Bardzo wyraźna i jedyne co można z nią zrobić, to z pokora przyjąć. Więc robisz to, choć z trudem akceptujesz fakt, ze tak pełno jest moralnego humusu, że każde piękno podmyte jest gnojem...

tyyt   
wrz 28 2007 Kwaśny Odór Szmacianej Czerwieni
Komentarze (1)

Zimno, mokro, ślisko, lepko i ten odór, kwaśny i wręcz chwytający za gardło, gdy tylko na nim skupić nozdrza i pozwolić prawdzie na niedający się ukryć źrenicom promień.
Akceptowałeś niegdyś, choć nie rozumiałeś tego społecznego oddechu demokracji, co wyniósł go do zaszczytów i splendoru, który zatruwał od początku swą rażąca miałkością.
Ten farbowany uśmiech, kłamstwa i z tak wielkim trudem ukrywane prostactwo. Potem przyszła głupota i żenada, gdy z pijacką gębą chwiał się tam, gdzie paść był winien na kolana, gdzie miast pokory i ciszy wylewał brudne pomyje frazesów. Gdy czuł potrzebę potrafił się poskromić i upychając ukradkiem czerwień wystającej z butów słomy tępo się uśmiechać w tle swych niebieskich toalet w żółty deseń środkiem biegnący. Chudł wtedy, sztucznie szczerzył i poklepywał lizusów sam będąc takim na salonach innych jego pokroju.
Teraz nie stać go już nawet na to. Lekceważy tych, których dotąd oszukiwał, hojnie obdzielał wstydem i mydlił powieki – wie, że ich demokratyczny oddech płytki już i urywany jak gruźlicza flegma, prędzej niechętną plwociną charakterystyczny, niż cieniem sympatii w jego stronę zwrócony. Patrzy tam, skąd nawet go nie widać. Chciałby być i zasiadać, decydować i brać udział. Być manekinem, którego ściskają, zapraszają, poklepują. Chciałby rozwijać swe nietoperze skrzydełka pod większymi kopułami, choć tu chować je musi, bo tłumaczeń swej nieprawości chcą odeń zewsząd.
Przykro patrzeć na przykrego, który w swym zapamiętaniu od przodu coraz to nowe i eleganckie odzienie dla obcych oczu wystawia, tył zaś ma okrutnie oblepiony łajnem, w którym od dawna się pławił i czego już ukrywać za bardzo nie sposób. Przykro widzieć, gdy kanalia z ręki je tym, którzy go maja za nic, gdy łapczywie spija słowa z ich szyderczych warg udając, że to tylko krople padającego deszczu a nie cyniczna plwocina, gdy po same pięty wchodzi tam, gdzie Tobie nie przyszłoby nawet do głowy zerknąć, gdy...

Zimny deszcz obrzydzenia, mokry fałd współczucia, śliski cień nienawiści, lepka myśl litości i ten odór, który zmusza by odwrócić wzrok od tego źródła wstydu, żenady i smutku. Biedak zgnił zanim dojrzał, a szansę miał wielką, którą niweczył jak jego kompani z aparatu i członki wysuwane z ramienia na czoło zawsze w ten sam sposób żyjące i niczym szmata to z lewa na prawo, to z prawa na lewo przelatujące na powiewach naiwnie demokratycznego oddechu gawiedzi co kwartę w urnach topiącej swe kiełbasiano-wódczane wyziewy wyborczych naganiaczy. Trzeci raz już tu nie załopoce, nie opryska, nie zbruka, nie zawstydzi.

Chyba że tam, chyba że tam. Przykro i strasznie. I smutno.

tyyt   
wrz 21 2007 Obawa Dalekiej Bliskości
Komentarze (0)

Ten poranek miałeś bardzo nerwowy. Okazało się, ze wykonać musisz wiele czynności, a upór przedmiotów wcale Ci tego nie ułatwiał. I jeszcze to ciągłe przekonanie, ze jest sobota, która dopiero za dobę nastanie i strach, że się spóźnisz. To jednak nie spóźnienie, choć z pewnością fakt niezbyt przyjemny, było obawą, lecz coś, co trudno Ci było nazwać. Zawsze miałeś z tym trudność. Kameralny nastrój pracy i lekkie nastawienie wszystkich pozwoliły Ci odpoczywać raczej niż pracować, zaś mnożące się wolne chwile wykorzystywałeś w sobie znany sposób: nowa fryzura; smukłe palce w spojeniach których dostrzegłeś niegdyś podobieństwo do zarysu łona; szkic ud pod materiałem spodni, których kształtu bardziej się domyślałeś niż byłeś pewny; dość głęboki cień między pośladkami, który złowiłeś kątem oka gdy jej sylwetka przez chwilę pochyliła się do przodu. Wyraźnie niepokoił Cię sam początek – niby wszystko w porządku: uścisk, pocałunek i...czyżby oczekiwanie z jej strony drugiego przy powitaniu? Wyraźnie wyczułeś coś, co przeszkadzało, coś niewyraźnego, ale wyczuwalnego. To nie było ewidentne ani w rozmowach, ani w spojrzeniach, ani podczas wspólnie spożywanego posiłku mimo, ze żadne z Was nie było głodne. Przez chwilę nabrało kształtu, gdy skrywane uparcie przez te kilka godzin wypowiedziane zostało na skraju spaceru: „Zrobiło mi się przykro”. Nie ukrywasz, ze liczyłeś się z takimi emocjami, nawet je przeczułeś, co nie uratowało Cię jednak przed nie do końca przekonującymi próbami wyjaśnień. Ich nieskuteczność potwierdzał brak przekonania w jej oczach oraz urwany przedwcześnie temat, który uparcie rozsnuł się między Waszymi oczekiwaniami. Zostałeś tak długo, jak długo tłumaczyła to sytuacja, za krótko jednak, by wypełnić tę przestrzeń między wami. Ponowny uścisk, pocałunek, muśniecie jej ramienia, uśmiech. Odchodząc czułeś, że pożegnanie było przyjemniejsze niż powitanie. Obawiałeś się, ze jak się po chwili odwrócisz, ona zrobi to sekundę prędzej i...nie wytłumaczycie sobie tego tak, jak można to zrobić by nic nie zostało. Dlatego to zostaje i snuje się jeszcze przez kilka dni. Dlatego Twoja obawa i tym razem zwyciężyła. Obawa...

tyyt   
wrz 12 2007 Pułap Śmiechu Frustratów
Komentarze (1)

I znowu podobnie – środa bywa dla Ciebie tym dniem, gdy nie wiadomo czy to jeszcze połowa tygodnia czy już nie. Spoglądając na bladą taflę okna już rankiem brzęczały Ci w uszach słowa o zimie, która zaskoczyła drogowców – chyba dopiero po tamtej stronie życia będziesz wolny od podobnych komunikatów a drogowcy wolni od ...zimy? Nie, od zaskakujących sytuacji.

Lustro szyby autobusu, którym nieco przypadkowo (zima, drogowcy) przyszło Ci podróżować i z opóźnieniem, i wolniej, i dłużej tez nie przyniosło optymistycznych widoków – śnieg z trudem ukrywał swa krótkotrwałość przed słabością zimy. Słabość dotknęła Cię nie tylko za szybą – już w ciżbie oczekujących dało się wyczuć rosnące rozdrażnienie podsycone głośnym szczebiotem trójki młodych studentów prowincjonalnej uczelni nie kryjących się przed sobą i otoczeniem ze swoim nastrojem i swoistą treścią mentalną, jakby nie dostrzegając patrzących i słuchających. I już rozdrażnionych. Byli ponad to, już teraz, mimo, iż dopiero to planują, mimo że jeszcze nie jest to jasno zarysowane i zdefiniowane – oni czują to podskórnie, i to tym mocniej, im częściej nie są skazani na swe własne towarzystwo znoszone w pojedynkę, gdy zwątpienie i trwoga tym częściej zagląda im w oczy, im jaśniej w te oczy razi ich szorstka lampa braku zadowolenia z życia i rozczarowania sobą. Teraz jednak byli we trojkę a to dodaje otuchy, to dodaje wiary i siły mimo, iż ich wydrążenie przeraża. Przeraża nie sam jego fakt, lecz to, że ma miejsce już teraz zanim jeszcze jest co drążyć... To, co drażniło gawiedź przeniosło się z ich ust, słów i gestów do wnętrza pojazdu. Strzepywali ich treść wprost na spocone karki i styrane przeciwnościami wyzute ze szczerości i świeżości twarze. Teraz już jednak ich właściciele milczeli – zhabituowani i uśpieni gorącym beztleniem panującym w pojeździe nie protestowali niemo godząc się z tym, co słyszą i czują, zazdroszcząc nieśmiało tej ożywionej trójce nastroju, ożywienia i witalności.

Prym wiódł on, pryskając w dziewczęce jeszcze małżowiny prostym dowcipem, takoż i wyraźnym jak widocznym zainteresowaniem ich biustem, którego wielkość i kształt trudno było oszacować zza kilku warstw odzieży, one zaś rywalizowały o to zainteresowanie siedząc z coraz bardziej rozchylonymi udami, często dotykając swych włosów, zaznaczając jednocześnie swą obecność gwałtownym i przydługim śmiechem, nijak nie mającym pokrycia i pretekstu w zasłyszanych, szybko gasnących i opadających na brudną podłogę, słowach. Bo i skąd to pokrycie? Z przechwałek, kto lepiej i więcej ściąga na kolokwiach? Kto czym i jak długo dojeżdża na uczelnię? A może z górnego pułapu, jaki sądząc z emocji i ożywienia sięgnęła rozmowa, a dotknęła treści nie łatwych i banalnych wcale, gdyż wynikających z obejrzanych ostatnio spotów reklamowych w TV. Taki to pułap... Więc wydrążone już to, co jeszcze zbudować się, ustalić, wzmocnić i choć trochę dać poznać nie miało okazji. Jest śmiech, żart,, biust i uda. Jest witalność i poczucie bycia ponad. Jest tez smutek, gdy samotnie znosi się ich brzęczące echo i blady powidok, a swą głowę podnosi nie nazwana jeszcze, choć namacalna frustracja. Taki to pułap...

tyyt   
wrz 10 2007 T(ea)m Analizy Autofreudyzmu
Komentarze (0)

Tego dnia miałeś duży zamęt w głowie – wiele pomysłów ci po niej krążyło bijąc się z rozmaitymi argumentami o prym w rankingu zwycięzców, których powłoka zamysłu zostanie przekuta w chropowatą twardość czynu. Kolaborując z alternatywami pozwoliłeś rozwiązać się sprawie samej. Po drodze zimny wiatr, zastygłe kępy szarego śniegu i szpilki mrozu wbijane w kark i policzki. Nienaturalna w tej aurze ilość zieleni i kolorów bijąca od zwartych szwadronów kwiaciarek ostro kontrastowała z otoczeniem oblekając je obietnicą wiosny. Ty zaś, uzbrojony w odpowiednią ilość tych skromnych choć z mozołem wypieszczonych specjalnie na ten dzień roślin udałeś się chcąc dotrzeć do ich adresatek. Widziałeś zaskoczenie, radość, błogostan, potwierdzenie, spełnienie. A może docenienie, nadanie rangi, równość? Być może też w ten iluzoryczny sposób przez małe mgnienie pękała opoka i pojawiał się ów cień błogostanu skrywaną na co dzień za raną kastracyjną rzadko dającą się trwale wymazać z obrazu swej postaci w której centrum panoszy się i ...króluje. Zauważyłeś substytut o delikatnym wyglądzie i atrakcyjnych kształtach nieznacznie choć wyraźnie budzących skojarzenie z fallusem. Krótkotrwałe zabliźnienie, poczucie wypełnienia i ulga kompletności gdzie zazdrość i urazy w parze idąc z chęcią jak najczęstszego powtarzania tego stanu na chwilę tylko przygasają i są tak nietrwałe jak ...mit o autoanalizie Freuda.

tyyt   
wrz 09 2007 Zatrute Buty
Komentarze (1)

Te chwile, kiedy zastanawiasz się dokąd to zmierza są już coraz rzadsze. Nie zajmuje cię już „dokąd„dlaczego”, lecz „jak daleko”. A można całkiem nieblisko. Zwracasz uwagę na nośniki ucieleśnionej wyobraźni wąskiej grupy skobieciałych pederastów, szerszej grupy ich nieudolnych naśladowców, zaś żywe manekiny Arkadiusa i jemu podobnych, których niemało masz wokół, mniej lub bardziej efektownie starają się ukryć to, co pod krzykliwą, kolorową i podarta często powłoką ukryć się powinno. I robią to, w odpowiednich do swych możliwości proporcjach, zaś ich potrzeba ukrywania prawdy o sobie jest tym bardziej wyraźna, im mniej autorefleksji i szczerego lustra przed sobą. Bo zwierciadło ludzkich oczu nie jest żadna dlań miarą czy punktem odniesienia. Nie ważne więc, co, jak i czy ładnie, czy pasuje i jak się z tym czuję, czy tez podobam się chłopcu, babci i sobie, czy w tym miejscu jest to odpowiednie, czy zgadzam się ze sobą w tym, co pokazuję – ważne raczej, czy nadążam za resztą. Czy nadążam? Ciemne odrosty dorównują już swym obszarem niegdyś na blond ufarbowanym lokom, które smutnie wyglądają na tle swych ciemniejszych połówek. Widok próbuje ratować beret z daszkiem, na którym znaleźć się musi choćby idiotyczny nadruk, a najlepiej inkrustowany świecidełkiem z plastiku. Kurteczka i bluzka tym lepsze, im kolorki sobą niedopasowane bolą w oczy, które znieść jeszcze muszą widok szeroko odsłoniętej fałdy podbrzusza z ciemnym kraterem pępka, który nie rozumie, dlaczego znosić musi i zimno i ten ból w oglądanych go oczach. Ciosem jest też guma stringów śmiało i bezwstydnie wynurzająca się aż do połowy lędźwiów, uparcie podciągana wyżej i wyżej przez niecierpliwe palce zwieńczone nierównymi paznokciami, co dźwigać muszą niekształtne plamki źle dobranego lakieru. Poniżej nieważne, czy są to absurdalnie podwinięte nogawki fabrycznie poplamionych wapnem i poszarpanych dżinsów, czy przypominająca swą faktura i nieprzystającym do reszty deseniem śmietnika spódniczka – ważne co u dołu. A tu możliwości mogą być tylko dwie: albo czubate obuwie udające kształtem trampki śliskiego od kwaśnego potu zapaśnika, albo równie czubate przydeptane skrzyżowanie czółna i kaloszy z odstającą cholewą i najlepiej barwy odpadającego złota – coś, co nie przyśniłoby się nawet pijanemu rekwizytorowi z bułgarskiego cyrku.

Dlatego nie zastanawiasz się nad ideą, jaka temu ma przyświecać i czemu ma to służyć. Podziwiasz raczej inwencję nauczycieli cyrkowych rekwizytorów i żenującą inercję umysłów, które oryginalności i swej niepowtarzalności szukają w śmietniku, gdzie coś znajduje się tylko dlatego, że nigdzie indziej miejsca dlań nie ma. Gdzie więc dla was jest miejsce z tą przykrą szatą i boleśnie nieznośnym wyglądem? Zaryzykujesz takie pytanie? Nie robisz tego, bo wzrok odwracasz często. Często.

tyyt   
wrz 07 2007 Wgłąb Zwierciadło
Komentarze (1)
...TyyT...

Sądzisz że to był dobry pomysł? Do czegoś jest Ci to potrzebne, chcesz aby to komus lub czemuś służyło, Tobie czy innym? Tak, spodziewam się, że w ten sposób masz zamiar się komunikować, przedstawiać, prezentować, dzielić, wątpić, być...to dobrze.

Oglądam, czytam, piszę Cie. Jestem. Witam...

...Tyyt...

tyyt