Archiwum 28 września 2007


wrz 28 2007 Kwaśny Odór Szmacianej Czerwieni
Komentarze (1)

Zimno, mokro, ślisko, lepko i ten odór, kwaśny i wręcz chwytający za gardło, gdy tylko na nim skupić nozdrza i pozwolić prawdzie na niedający się ukryć źrenicom promień.
Akceptowałeś niegdyś, choć nie rozumiałeś tego społecznego oddechu demokracji, co wyniósł go do zaszczytów i splendoru, który zatruwał od początku swą rażąca miałkością.
Ten farbowany uśmiech, kłamstwa i z tak wielkim trudem ukrywane prostactwo. Potem przyszła głupota i żenada, gdy z pijacką gębą chwiał się tam, gdzie paść był winien na kolana, gdzie miast pokory i ciszy wylewał brudne pomyje frazesów. Gdy czuł potrzebę potrafił się poskromić i upychając ukradkiem czerwień wystającej z butów słomy tępo się uśmiechać w tle swych niebieskich toalet w żółty deseń środkiem biegnący. Chudł wtedy, sztucznie szczerzył i poklepywał lizusów sam będąc takim na salonach innych jego pokroju.
Teraz nie stać go już nawet na to. Lekceważy tych, których dotąd oszukiwał, hojnie obdzielał wstydem i mydlił powieki – wie, że ich demokratyczny oddech płytki już i urywany jak gruźlicza flegma, prędzej niechętną plwociną charakterystyczny, niż cieniem sympatii w jego stronę zwrócony. Patrzy tam, skąd nawet go nie widać. Chciałby być i zasiadać, decydować i brać udział. Być manekinem, którego ściskają, zapraszają, poklepują. Chciałby rozwijać swe nietoperze skrzydełka pod większymi kopułami, choć tu chować je musi, bo tłumaczeń swej nieprawości chcą odeń zewsząd.
Przykro patrzeć na przykrego, który w swym zapamiętaniu od przodu coraz to nowe i eleganckie odzienie dla obcych oczu wystawia, tył zaś ma okrutnie oblepiony łajnem, w którym od dawna się pławił i czego już ukrywać za bardzo nie sposób. Przykro widzieć, gdy kanalia z ręki je tym, którzy go maja za nic, gdy łapczywie spija słowa z ich szyderczych warg udając, że to tylko krople padającego deszczu a nie cyniczna plwocina, gdy po same pięty wchodzi tam, gdzie Tobie nie przyszłoby nawet do głowy zerknąć, gdy...

Zimny deszcz obrzydzenia, mokry fałd współczucia, śliski cień nienawiści, lepka myśl litości i ten odór, który zmusza by odwrócić wzrok od tego źródła wstydu, żenady i smutku. Biedak zgnił zanim dojrzał, a szansę miał wielką, którą niweczył jak jego kompani z aparatu i członki wysuwane z ramienia na czoło zawsze w ten sam sposób żyjące i niczym szmata to z lewa na prawo, to z prawa na lewo przelatujące na powiewach naiwnie demokratycznego oddechu gawiedzi co kwartę w urnach topiącej swe kiełbasiano-wódczane wyziewy wyborczych naganiaczy. Trzeci raz już tu nie załopoce, nie opryska, nie zbruka, nie zawstydzi.

Chyba że tam, chyba że tam. Przykro i strasznie. I smutno.

tyyt